Recenzja (średnio trafne określenie), słowo (to za mało) o książce Jak kropla wody na dłoni, to, co na temat tomiku ma do powiedzenia pan dr Wiesław Kot, publicysta, wykładowca uniwersytecki, były zastępca redaktora naczelnego "Wprost", autor bloga Kotnotatnik, człowiek o wybitnej erudycji i wyjątkowej wrażliwości... (http://pl.wikipedia.org/wiki/Wies%C5%82aw_Kot, http://www.wieslaw-kot.pl/)
Dowód na to, jak można Czytać przez wielkie "Cz" i dla mnie osobiście przeogromny, poruszający komplement:
Znośna lekkość bytu
Rzeczywiście, książkę przyjemnie wziąć do ręki. Edytorsko
doinwestowana, co rzadkie w przypadku tomików poetyckich, które wydaje się
często z marszu, na kolanie. Obwolutę nawet Pani zaprogramowała – kto się
dzisiaj bawi w takie rzeczy? Autor bowiem płonie intencją przekazania światu
arcypilnego przesłania i o formę mniej jest dbały. Sadzę, że kierowała Panią,
podświadomie lub nie, dbałość raczej o czytelniczki niż o panów. To one wolą
czytać raczej to jest estetyczne, niż to co estetyczne nie jest. Moje znajome
redaktorki pism typu „Twój Styl”, pytane o to czy tamto rozwiązanie
poligraficzne, odpowiadają: „Bo to się kobiecie musi podobać”. W przypadku tego
tomiku zdaje się obowiązywać podobna zasada.
Grafiki Wiesława Sadurskiego, napędzane nowoczesnymi
technologiami, co przypomina późniejsze prace starszego Beksińskiego, ale,
naturalnie, bez jego makabryzmów. Myślę, że ich rozedrganie, mglistość,
„nieoznaczoność”, amorficzność to rodzaj współczesnego odpowiednika liści
wkładanych starym zwyczajem między kartki książek do których się wraca. Zarówno
liść jak i taka grafika to przystanek, pauza w trakcie lektury, sposób jej
„taktowania”, pauzowania, brania oddechu. Ostatecznie każdy z tych wierszy
istnieje nie po to, by zarejestrować fakt jego istnienia, a tomik nie po to, by
go połknąć. Raczej, by skosztować, posmakować, odłożyć, wrócić, znów
zaczerpnąć. A te wieloznaczne kształty – z których wiele sugeruje figurę serca
– najzwyczajniej przypominają, że mamy czas. A przynajmniej, że na pewne rzeczy
powinniśmy mieć więcej czasu niż na inne. I że wiersz to zaledwie otwarcie tego
zasobu uczuć, wrażeń, myśli, które drzemią w nas, czytających i nie zostałyby
uruchomione, ujawnione, nie doszłyby do głosu, gdyby nie ta sekwencja słów,
które mamy przed sobą. I jeszcze ta oczywista osobliwość, że to, co czytamy,
jest niewyrażalne w żaden inny sposób. I nieprzekładalne na nic innego.
A w związku z tym oddechem, jaki regulują nam ilustracje:
mam wrażenie, że to jest istotą Pani wierszy. One wprawdzie mają ukryty,
drzemiący zasób refleksji, ale nie jest to refleksja „oddalająca”,
ekstrapolująca to, co Pani pisze w jakąś mglistą dal, popychająca czytelnika w
stany rozmazania, duchowej mgławicowości. Przeciwnie – te wiersze trzymają się
pazurami dnia powszedniego, sytuacji zwyczajnych, są blisko ludzkiej skóry.
Wyobrażam sobie ich rodowód jako reakcję na coś, co zaszło, na jakieś
wyraźniejsze zapętlenie dnia powszedniego. Można, jak zwykle, machnąć ręką,
opowiedzieć w formie anegdoty u cioci na imieninach, przeplotkować przez
telefon i pogodzić się, że kwestia zdechnie przed następnym porankiem. Bo już
napierają zdarzenia nowe, które absorbują, domagają się uwagi, żądają
odnotowania, oplotkowania itd. Albo – inaczej. Można ten gruzełek powszedniości
przyjąć ze starannością i uwagą. W ogóle mam wrażenie, że to właśnie uważność czyni
z Pani poetkę. Co przez to rozumiem? Chyba skłonność do życia starannego,
sumiennego, solidnego. Przywiązanie do przeświadczenia, iż w trakcie naszego
limitowanego losu przydarza nam się pewna pula obrotów losu, zdarzeń, nagłych
zapętleń międzyludzkich i – tyle. Nie będzie więcej i nie będzie innych. Możemy
traktować każde z nich jak kolejny odcinek sitcomu, na który zerka się jednym
okiem w trakcie dosmaczania sufletu albo zajrzeć mu pod skórę. To drugie – jak
Pani doskonale wie – opłaca się znacznie bardziej. Ponieważ pod powierzchnią
zdarzeń – no, nie wszystkich, ale już my wiemy których – drzemią te
najciekawsze zasoby. Tu nieopatrzne – wydawałoby się – słowo kryje coś, co ktoś
chciał powiedzieć, ale zabrakło mu śmiałości. Inwencji. Albo, zwyczajnie,
następnych słów, w które trzeba by ubrać to, co, jego zdaniem, powiedzieć by należało. A
przecież sytuacja już nabrzmiała, to „milczące miedzy nami” zdarzyło się. Jest.
Trwa. Domaga się. Mam wrażenie, że właśnie wtedy sięga pani po papier i pióro
(jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że wystukuje to Pani na klawiaturze). Tak
właśnie widzę to „dopisywanie” historii, zaglądnie im pod podszewkę,
puentowanie, gruntowanie.
Dzięki temu nie surfuje Pani przez życie jak większość z
nas, nie ślizga się Pani po powierzchni zdarzeń, nie obraca Pani tego, co się
zdarza w miałkość, banał, standard. Owszem, nasz byt jest pospieszny, niczego w
nim nie sposób poprawić, powtórzyć, bo wszystko zdarza się raz. Owszem, jest –
jak chce klasyk – „lekki”. Ale ta jego „lekkość”, dzięki chwili zatrzymania się
nad jednym, drugim epizodem staje się „znośna”. Może nie całkiem akceptowalna,
ale do przyjęcia.
Dzięki temu, kiedy trzymając własny tomik w dłoni, zerknie Pani
wstecz, odnotuje pani nie tylko marszrutę przebytą od jednego „żółtego
kalendarza” do następnego, ale nabędzie Pani poczucia, że coś się jednak
wydarzyło. Że „tyle było dni - do utraty tchu”.
A ja postępuję parę kroków za Panią. I – wiersz po wierszu – wyłuskuję swoje.
Czytam, co zaszło i ustawiam przed sobą jak lustro. Ono odbija ten obraz, ale
przewrotnie, kapryśnie, w sposób nieprzewidywalny, niekontrolowany. Bo przecież
nikt nie dociecze, co uruchomi we mnie – istocie z innej planety – to, co przydarzyło
się Pani. Na innej planecie, w innym życiu. Nie kłopocze mnie, że koherencji tu
pewnie za grosz, symetrii ani krzty, odpowiedniości i równoległości żadnej. Nie
powtarzam Pani biografii w żadnym sensie. To, co Pani napisała, traktuję jak
retortę, by tak powiedzieć – zapłon, wyzwalacz. Przeczytałem wiersz i – daje
się nieść. Niech to się samo dalej toczy…
Problem (?) w tym, że im więcej czytam, tym więcej odniesień
wiersze wyzwalają. Ale to jak synapsy w mózgu. Podobno każda kontaktuje się z
każdą. Trudno.
Algezja
***
W rozpaczy można się czuć jak ryba w wodzie. W
przeświadczeniu, że nic nas już nie czeka i tunel nie ma końca. Niedawno gdzieś
przeczytałem: nasze życie jest beznadziejne. Ale przynajmniej nie żal umierać.
***
Kilometry oddalenia są bez znaczenia. Wręcz przeciwnie: czas
i przestrzeń się zakrzywiają. W przedsennych rojeniach i tak rozgrywamy ciągle
tych samych pięć-sześć sytuacji, kiedy coś poszło nie tak. A gdybyśmy wtedy
powiedzieli nie to, tylko tamto… Gdyby nie padał deszcz i nie trzeba było
szukać taksówki, gdyby nie „godzina milicyjna”…
żebraczka
To jest sytuacja obrotowa. Częściej pamiętamy, że to my
kołaczemy i nam nie otwierają, niż że ktoś daremnie kołatał do nas.
***
Jak w disnejowskiej bajce: „Hakuna Matata”. Jak jest bardzo
źle, że może być tylko gorzej, to nie ma sensu tego drążyć, bo nas to wciągnie.
Lepiej się znieczulić, przeczekać. Taki odruch.
***
Tak, skutkiem cudzej obojętności już od tak dawna powinniśmy
nie żyć. Już tyle razy powinniśmy byli umrzeć. Ileś razy – po prostu zawisnąć
na żyrandolu. Ale żyjemy. Naprawdę?
***
Poczucie „przepuszczania” przez siebie strumienia wydarzeń.
Banalnie mówi się o „przeciekaniu czasu przez palce”. To niedokładnie to samo.
Kiedy życie przepływa przeze mnie, nic mi nie umyka, ale nie mam na tyle siły,
by cokolwiek zatrzymać. Acedia i inne na „a”.
***
Ech, ta „oaza pamięci”… Mamy dla siebie całe życie. Co z
tego, że nie to, co przed nami? Musi wystarczyć to, co za nami…
***
Z tych, których znałem, już tak wielu nie żyje. A ci, co
żyją, coraz częściej już też jakby nie żyli. Jak przez pewien czas nic się nie
dzieje, to ja też nie żyję. Jednostka statystyczna, która opłaca czynsz.
***
Tunel, tunelowość, myślenie tunelowe. Jako jednostka
medyczna i jako rozpoznanie poetyckie.
***
Na ile jesteśmy samowystarczalni, na ile wystarcza nasz bak,
co jakiś czas tankowany do pełna? Paradoks – w samochodzie im szybciej
jedziemy, tym bak się prędzej wyczerpuje. W życiu – mam wrażenie – odwrotnie.
Bak najszybciej opróżnia się, gdy trwamy w bezruchu.
***
To takie łatwe – zmienić perspektywę. Kosztuje 20 złotych w
sklepie za rogiem. Najgorzej, że szybko przestaje działać. A kolejne dawki
znieczulają organizm.
***
Wystawiamy się na przetarg, na aukcję, na wyprzedaż. „Pyłem
księżycowym być na twoich stopach…” Ale światem uczuć też rządzą prawa aukcji:
raz się trafi nabywca, raz nie.
***
Ćma, jak przyłoży się do tego, co uprawia, to przyłoży się
jeden raz w życiu. A my ciągle naprawiamy te osmalone skrzydła. Ile razy
powinniśmy już nie żyć?
***
Aukcja II. Czasem wystarczy tylko, by ktoś zauważył, że
umieścili nas w katalogu. Nawet nie musi brać pod uwagę kupna. Już to
wystarczy.
Nostalgia
corazon espinado
Santana dałby na ten temat solówkę na 10 minut. A że ktoś
nas rozjechał, leżymy na poboczu, krwawimy, a on się nawet nie zatrzymał..?
Widocznie bardzo mu się śpieszy. Są sprawy ważne i te mniej. To bardzo bolesne
przyjąć do wiadomości, że nas ani nie kochają, ani nie nienawidzą. Jesteśmy
zbyt nieważni.
***
Chodzimy sobie po powierzchni. Za chwilę znajdziemy się
półtora metra poniżej. A na powierzchni wstanie rześki poranek. Nikt nie
zauważy różnicy.
***
Z tą wyobraźnią… W naszym życiu bez porównania więcej rzeczy
dokonało się w marzeniach niż w realu. Rodzimy się, pomarzymy sobie i umieramy.
***
W życiu każdego Kopiuszka najbardziej pamiętny jest nie bal,
lecz to, że w końcu wybija ta fatalna północ.
***
To światełko, ta Ariadna, to „Uwierz w ducha”. Gdyby życie
choć przez kwadrans zechciało przebiegać jak film z Hollywood.
***
Wstydliwość uczuć najbardziej przykrych. Konieczność stałej
pozoracji, maskowania. Ludzi tych naznaczonych smutkiem unikają jak zakaźnie
chorych. Bo – nie daj Boże! – i im się udzieli. A poza tym przeczuwają, że tego
nigdy nie uda się zaleczyć do końca.
***
Przypomina się piosenka z przedwojennego filmu: „Od stóp do
głów jestem nastawiona na miłość”. Marlena Dietrich.
tęsknota
Bardzo to prawdziwe. Zanim świat rzuci się nam do gardła,
wykończymy się sami. Złe emocje roznoszą się jak przerzuty w śmiertelnej
chorobie. U kogo stwierdzą przerzuty, jest nie do uratowania.
***
Całe życie oswajamy się z obecnością słówka „bez”. Bez ilu
rzeczy nam ono upływa?! A jak nas pytają o „bez”, mówimy, że to taki kwiat…
prządka
Życie jak tkanina. Moje jak – abakan. Ale są ludzie, którzy
potrafią je tkać starannie i zdobnie. A potem – pęknięta nić. Jak w piosence
Moniuszki.
Melancholia
***
Na koniec, przy sporządzaniu bilansu i tak zostanie nam ta
ostatnia deklaracja: „Bądź miłościw…”
zamążpójście
Są takie cudze cierpienia, które bolą mocniej niż nasze
własne.
***
Ten „szał pewności”… Kiedyś myślałem, że to rodzaj amoku,
arogancja, megalomania. Dziś coraz częściej, że bez pewnej dozy poczucia
pewności w ogóle nie da rady.
prawda
Naprawdę jest coś takiego? Bo mnie się wydaje, że to tylko
inna nazwa na linię horyzontu.
litania
I ten sens. A jeśli go nie ma? A jeśli żyjemy „od – do”. Od
wczoraj do „Faktów”?
dziecko
Mamy dzieci, bo mamy nadzieję, że nie powtórzą naszego losu.
Ze ich udziałem będzie los lepszy. Tylko to się rzadko udaje. Zresztą tak było
zawsze.
nowy dom
To „zaufanie kota”. Sprawdza się. Po zachowaniu zwierząt
domowych poznajemy, jaka atmosfera panuje tu na co dzień.
zdrada
„Zdradę” nie zawsze pisze się przez „Z”. Czasem to
drobiazgi, okruchy, nielojalności niemal niezauważalne.
***
Szyk, fason, pozór, wrażenie, blichtr – bez tego
chodzilibyśmy nago po ulicach.
***
Ciągle mamy wrażenie, że rzucamy „perły przed wieprze”. Aż
pewnego dnia dochodzimy do wniosku, że ani to perły, ani to wieprze. Wszystko
jakieś średnie.
zając
Całe życie możemy spędzić „na zająca”, czyli drzemiąc z
otwartymi wiecznie oczami, bo nigdy nie wiadomo, z której strony padnie cios.
***
Te suknie ślubne… Cóż, życie jako seria przymiarek. Próby
przed premierą, która nigdy nie nastąpi, brudnopisy przed publikacją książki
życia… itd.
entomolog
Te przyszpilone owady mogą mieć tę (wątpliwą) pociechę, że w
gablocie przynajmniej wyglądać będą dekoracyjnie. A po nas zostaną puste
oczodoły, w które na halloween można będzie wstawić świeczkę, by było
zabawniej.
***
Lotnicy z ostatniej wojny mówili, że ktoś „wpadł w
reflektor”. Wtedy nie miał szans, artyleria go strącała. Ciemność bywa
synonimem bezpieczeństwa.
szklanka
Nikt nigdy nie obchodzi się z nami tak delikatnie, jak –
uważamy – nam się należy.
charakterystyka gada
„Sypiając z wrogiem”. Ale do czasu.
***
Odwieczna męka: ciągle nie spełniamy czyichś oczekiwań.
Ciągle ktoś nam mówi, że nas przecenił, kto inny, żeśmy go rozczarowali,
jeszcze inny, że zawiedliśmy zaufanie. „I can’t get no satisfaction”.
***
Ludzie litują się nad nami, bo widzieli w nas „wielki
projekt”, a poszło to jakoś krzywo. Tak dobrze się zapowiadało, a tu… Tylko my
wiemy, że nigdy nic nie zapowiadało, że będzie lepiej niż jest.
***
„Mamy” żonę, „mamy” męża. Jak dyplom na ścianie albo nowy
mebel.
Feniks
„Mysz, która ryknęła”. Każda mysz ma w życiu taki moment.
Podobno…
***
„Raindrops keep falling…”, jak mówi piosenka. Istotą kropli
jest to, że pada. A co się z nią wtedy dzieje, rejestrują aparaty z migawką
ustawioną na setne części sekundy. Ale to bardzo rzadki sprzęt.
Przebudzenie
***
To sprawozdanie czy projekcja? Domniemanie, że jesteśmy drapieżcą,
który drzemie. I że się obudzi. Domniemanie.
:0
Lew, który zaryczał w czołówce pewnej wytwórni filmowej,
zdechł w kilka dni później.
***
Pan Bóg unicestwił pająka? To skąd tyle ich dookoła? Mnie na
przykład ciągle obłażą. Na zmianę z wężami. Arachnafobia.
***
„Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim
ramieniu. Bo jak śmierć potężna jest miłość…”
***
„Spread
Your Wings And Fly…” Ta cholerna muzyka wciska się w każdą szczelinę.
***
„słuchasz w skupieniu…” To dziś towar tak rzadki jak… Nie
umiem porównać. A ponieważ w skupieniu słucham mp3, więc powiem: rzadki jak
walkman.
***
ogier
Trochę jak dziewczyna podająca ułanowi gliniany dzban wody
przy płocie (Kossak), trochę jak „Szał uniesień”.
***
Ogrzewanie oddechem? Dzisiaj?! Gdy kobieta mówi do
wracającego mężczyzny: „- Chuchnij!!!”
***
„Pocztówki znad krawędzi”. Nie zawsze dochodzą…
***
Jerzy Liebert: „Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze Niebieski/
Stratowałeś, stanąłeś na mnie…” Tam teologia, tu erotyka. Ale nie takie to
odległe.
***
„Czyjeś oczy wesołe – na szczęście…” (Osiecka). Nawet słynna
„podkówka” może być - na szczęście.
***
„Pójdę boso” – nie tylko na wezwanie Pana. „A kiedy
przyjdzie także po mnie…”
***
„Mea maxima culpa”. Jest taka kategoria w historii i
teologii: Błogosławiona wina. I powieść jednej pisarki katolickiej.
***
Co by ten „pan” powinien powiedzieć? „Kochałem panią…” „Ja
was lubił… Czewoże bolje, czto ja mogu jeszcio skazat’..? (Eugeniusz Oniegin)
***
Ta nieznośna muzyka. I teologia na przyprzążkę: „I don’t
know, how to love him”.
***
Znowu muzyka, gdy czytam pani wiersz. I to sprzed czterech
dekad. „Telephon line – give me sometimes, I’m living in twilight.”
***
Dopadam
cię. „I get you in the end. Oh yeah, oh yeah…” (to tylko Beatlesi)
***
“Płynąć – tak przez ciszę. Płynąć – nic nie słyszeć…” Całkiem
zapomniana piosenka. Oceniam ją na minimum 30 lat.
***
To z kolei czysty Barry White, śp. Co ja poradzę, że w Pani
tekście słyszę perwersyjne mruczenie tego grubasa?
***
Tyle, owocowania, taki sad, że i Leśmian by się zachwycił.
Ale też trochę od czapy nasunął mi się „Nagi sad” laureata Myśliwskiego.
***
Całkiem możliwa „dumka na dwa serca”. Czy Pani ciągle używa
gramofonu?
***
Ta fatalna muzyka: „Szeptem do mnie mów, mów szeptem…” I
Grechuta: „Tylko cicho, tylko cicho…”,
choć czego innego dotyczy.
***
„Daj mi wstążkę błękitną, oddam ci ją bez opóźnienia, albo
daj mi cień twój z giętką twą szyją, nie, nie chcę cienia…” Norwid, który byłby
przepadł, gdyby tego nie zaśpiewał Niemen.
***
Rosyjskie powiedzenie: Z samowarem do Tuły?!
***
„Cichy zapada
zmrok, idzie już ciemna noc…” Anna Maria
Jopek i Pat Metheny. Nieuchronne.
***
Lepsza troska niż ponoć najsłynniejsze zdanie z historii
kina: „I don’t give a damn!”
***
„Nagle ptaki budzą mnie tłukąc się do okien…” No, i zawsze
wstaje świt. Aż pewnego dnia nie wstanie…
***
„Twój rysunek na szkle…” Sorry, nie ta poetyka. Wypadek przy
pracy.
***
„Sugar Baby Love” (ok. 1972), ale w pewnym sensie nie do
zdarcia.
***
„Święty Mocny a Nieśmiertelny…” Pani też pamięta suplikacje?
A Jana Kasprowicza? Zazdroszczę.
***
Byłeś? Byłaś? W każdym razie Skaldowie. „Jesteś”
(Młynarski).
***
„…którą w sercu noszę…” bo za chwilę Christmas.
***
Curiosity
killed the cat. And You too?
***
Pewien stworek powtarzał niedawno z ekranu “My precious”. Co
dla mnie znaczy, że nawet ja mogę być skarbem.
***
„Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta
Do ubrania na krzesła poręczu rozpięta…”
Chyba w szkole mieliśmy te same lektury. Choć to raczej
niemożliwe…
***
„Bereszit Elochim Bara… Na początku Bóg stworzył…” To tylko
nam się wydaje, że to my tworzymy.
***
„What are
you doing inside mu head?!” Zawsze ktoś nie na swoim miejscu.
***
Całe moje życie: zdania niedokończone, rozmowy
niedokończone…