piątek, 6 listopada 2015


Takie rzeczy pisałam, gdy miałam 22 lata :) 
                              

                                                                        Lustro


Wyjechał.

                                     *  *  *

 Pierwszego dnia wytrąciły ją ze snu i jednocześnie nie zbudziły jej zupełnie słowa obsesyjnie dręczące pamięć. „Być niematerialną myślą przy Tobie.” Uparcie powtarzając je, usiłowała sobie przypomnieć, gdzie je przeczytała lub usłyszała. Tak! To On je napisał na pierwszej podarowanej jej kartce z reprodukcją obrazu Muncha „Na drugi dzień”. Ach, jaka była wtedy wzruszona. Nigdy wcześniej nikt  nie wyznał jej  t y l e  i w  t a k i   sposób. „Jestem pasożytem czyhającym na moment zapomnienia samego siebie w cudownej chwili Twojej obecności.” Była głodna takich słów. Jego słów. Także gestów. 
Tak jak na początku ona tchnęła w niego życie, tak teraz on ożywiał ją każdym ciepłem pocałunku składanego deszczem na twarzy.

                                                   *  *  *

Budziła się i zasypiała z  myślą o nim. W ciągu dnia koiła tęsknotę, patrząc na fotografię przedstawiającą ukochane zatroskane rzęsy. „Być niematerialną myślą przy Tobie.”
Płakała coraz częściej. To z radości, że może tęsknić, to z przygnębienia zrodzonego z nadmiaru tęsknoty i niemożności udźwignięcia jej.

       *  *  *

Pewnego dnia postanowiła to przerwać. Zostawiwszy wszystko, ruszyła go szukać. „Być niematerialną myślą przy Tobie.” - powtarzała jak zaklęcie, które miało wskazywać jej drogę.

                     
                                                                                *  *  *

Gdy ją ujrzał, przepełniła go przedziwna mieszanina zaskoczenia, radości i poczucia własnej ważności dla niej. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo tęsknił.

                                                                                *  *  *

Rozpłakała się z jego ucieszenia. Nie mogła niczego powiedzieć. Najchętniej schowałaby się w niego, by nigdy już stamtąd nie powrócić.

   
                                                                                *  *  *

To była tylko chwila.
Musiał wrócić do pracy. Spojrzał na zegarek. Zabolało ją. I jakby od tego bólu zrobiła się nieco mniejsza albo bledsza. Powiedział, że coś planował, ale teraz... ona... tutaj... Ponownie coś ją od wewnątrz szarpnęło, czyniąc ją jeszcze mniejszą i bardziej eteryczną.
A gdy pomyślał, że lepiej by było, gdyby jej teraz przy nim nie było, stała się tak delikatna, tak nikła i zwiewna, że wiatr uniósł ją nad ziemię i powiał do domu.

                                                                               *  *  *


I choć obumieranie było bardzo bolesne, przedłużała je, przypominając sobie jego słowa z kartki. „Nie uciekaj - niech Twoja bliskość rozproszy przeszłość i przyodzieję w formę mojego ciała tę nieokreśloność, która odradza się, by za chwilę skonać w lęku rzeczywistości.”
 Jej bliskość... Czy była teraz potrzebna?
Od myśli tych zrobiła się już niemal przezroczysta.

                                                                             *  *  *

W domu stanęła przed lustrem. „Być niematerialną myślą przy Tobie.” - powiedziała. Spojrzała w lustro.
 Nie zobaczyła tam nic.


                                                                                                                                                                         31.05.1997

czwartek, 6 sierpnia 2015

KTOŚ



       Oto jedna z najpiękniejszych opowieści o miłości, jaką odkryłam w ostatnim czasie. Autor: Dorota Gellner. Ilustracja: Maciej Szymanowicz. Zbiór: Duszki, stworki i potworki




niedziela, 2 sierpnia 2015

Odkurzają się półki... 





***

zapada noc
jestem senna
od snu coraz cięższa
a ty
ujmujesz moją twarz
w swe dłonie
i delikatnie
zdmuchujesz
z moich ust
dmuchawce słów

rankiem
przestraszona
zbieram je
do koszyka zdań
by było ich
ni mniej ni więcej
mniej
------------------------

rozbawiony
uśmiechasz się czule 

poniedziałek, 23 lutego 2015

MORD NA LITERATURZE. Inaczej chyba nie da się tego nazwać.

Zniszcz ten dziennik autorstwa Keri Smith.

Długo rozważałam, czy o tym czymś w ogóle napisać, bo szkoda temu czemuś robić reklamę, mimo iż zasięg mojego bloga jest więcej niż skromny, więc i słowo „reklama” razi w tym wypadku rozmachem. Ech! Cóż z tego, że i tak nikt mojego bloga nie czyta (lub niewielu), to przynajmniej pozostanę w zgodzie z własnym sumieniem, wyrażając niezgodę na to-to. No bo… Zawsze obstaję przy tym, iż głupotę należy piętnować i tępić, bo - jak każdy chwast – odrośnie. Nie inaczej. Dlatego spróbuję się do to-tego odnieść.
            Nie wiem nawet, jak to-to nazwać. Literaturą? Przemawiać mógłby za tym kształt woluminu i fakt leżenia np. na półkach w Empiku. Wprawdzie coraz trudniej zaliczyć Empik do księgarni, bo można tu też dostać maskę do włosów, łyżwy i kaski czy – uwaga! – pieluchy, ale wciąż filarem grupy Empik są książki. Poza woluminową budową Zniszcz ten dziennik nie ma nic wspólnego z literaturą (jakie to grzeczne z mojej strony, że zapisuję kursywą tytuł lub raczej to, co do miana tytułu pretenduje J - przyznaję: to kwestia przyzwyczajenia).
            Mało treści - to też określenie na wyrost. To są po prostu puste kartki z pojedynczymi zdaniami lub frazami, zapisanymi dużym, koślawym drukiem i esami-floresami podnoszącymi wartość graficzną „publikacji”. Nie ma numerów stron. W pierwszej chwili pomyślałam, że brak paginacji to mały ukłon w stronę „czytelnika” – żeby nie katować go tak bezczelnie, tak kawa na ławę, tak czarno na białym, liczbą stron, za które musiał wydać wyjściowo 30 zł, w przecenie 20 zł. Ale nie! Córka wyjaśniła mi, że to jeden z celowych zabiegów: „czytelnik” ma za zadanie (jedno z wielu) dodać własną numerację stron. Tu pewnie rządzi dowolność: numeracja od tyłu, brak kolejności (czyli numeracja „jak Bóg da”), numeracja parzysta, nieparzysta… Bez znaczenia. Trudno nie odnieść wrażenie, że w tym względzie przewagę ma nawet papier toaletowy, który jest numerowany pod względem liczby warstw i „kawałków”. Zresztą bije on na głowę (? J) to-to przydatnością.   
            Co jeszcze? Pojedyncze frazy czy zdania to dyrektywy wypełniające (znów nadużycie) „dziennik”, co należy zrobić z „dziennikiem”, aby osiągnąć cel zawarty w „tytule”. Czego one uczą, poza oczywistym brakiem szacunku do książki? Poległam: nie wiem. Nie wiem też, skąd bierze się zainteresowanie to-tym. Nie wiem, po co młodzież nakręca filmiki, które wrzuca do Youtube’a z własną, spektakularną interpretacją „dziennika”. Nie wiem, dlaczego filmiki te mają nawet po kilka tysięcy wyświetleń. Fenomen? Hmm…. Degrengolada literatury. Niech jednak nie pomyśli nikt, że przemawia przeze mnie zazdrość, że niskonakładowe wydawnictwa (takie jak Kropla wody na dłoni) nie mają szans dostać się do Empiku! W tym wypadku stać obok pozycji Zniszcz ten dziennik byłoby zwyczajnym wstydem. Ale(!) z ręką na sercu przyznaję, że osiągnąć podobny sukces, choćby komercyjny, byłoby miło.
Jako też czytelnik (nie: „czytelnik”) starej daty nie uważam, że guma do żucia czy detergenty są w jakimkolwiek potrzebne do obcowania z książką.



Wskazywałabym raczej na czas. Tego zaś to-to nie wymaga.    



sobota, 27 grudnia 2014

Recenzja (średnio trafne określenie), słowo (to za mało) o książce Jak kropla wody na dłoni, to, co na temat tomiku ma do powiedzenia pan dr Wiesław Kot, publicysta, wykładowca uniwersytecki, były zastępca redaktora naczelnego "Wprost", autor bloga Kotnotatnik, człowiek o wybitnej erudycji i wyjątkowej wrażliwości... (http://pl.wikipedia.org/wiki/Wies%C5%82aw_Kot, http://www.wieslaw-kot.pl/) 
Dowód na to, jak można Czytać przez wielkie "Cz" i dla mnie osobiście przeogromny, poruszający komplement:
  

Znośna lekkość bytu

Rzeczywiście, książkę przyjemnie wziąć do ręki. Edytorsko doinwestowana, co rzadkie w przypadku tomików poetyckich, które wydaje się często z marszu, na kolanie. Obwolutę nawet Pani zaprogramowała – kto się dzisiaj bawi w takie rzeczy? Autor bowiem płonie intencją przekazania światu arcypilnego przesłania i o formę mniej jest dbały. Sadzę, że kierowała Panią, podświadomie lub nie, dbałość raczej o czytelniczki niż o panów. To one wolą czytać raczej to jest estetyczne, niż to co estetyczne nie jest. Moje znajome redaktorki pism typu „Twój Styl”, pytane o to czy tamto rozwiązanie poligraficzne, odpowiadają: „Bo to się kobiecie musi podobać”. W przypadku tego tomiku zdaje się obowiązywać podobna zasada.
Grafiki Wiesława Sadurskiego, napędzane nowoczesnymi technologiami, co przypomina późniejsze prace starszego Beksińskiego, ale, naturalnie, bez jego makabryzmów. Myślę, że ich rozedrganie, mglistość, „nieoznaczoność”, amorficzność to rodzaj współczesnego odpowiednika liści wkładanych starym zwyczajem między kartki książek do których się wraca. Zarówno liść jak i taka grafika to przystanek, pauza w trakcie lektury, sposób jej „taktowania”, pauzowania, brania oddechu. Ostatecznie każdy z tych wierszy istnieje nie po to, by zarejestrować fakt jego istnienia, a tomik nie po to, by go połknąć. Raczej, by skosztować, posmakować, odłożyć, wrócić, znów zaczerpnąć. A te wieloznaczne kształty – z których wiele sugeruje figurę serca – najzwyczajniej przypominają, że mamy czas. A przynajmniej, że na pewne rzeczy powinniśmy mieć więcej czasu niż na inne. I że wiersz to zaledwie otwarcie tego zasobu uczuć, wrażeń, myśli, które drzemią w nas, czytających i nie zostałyby uruchomione, ujawnione, nie doszłyby do głosu, gdyby nie ta sekwencja słów, które mamy przed sobą. I jeszcze ta oczywista osobliwość, że to, co czytamy, jest niewyrażalne w żaden inny sposób. I nieprzekładalne na nic innego.
A w związku z tym oddechem, jaki regulują nam ilustracje: mam wrażenie, że to jest istotą Pani wierszy. One wprawdzie mają ukryty, drzemiący zasób refleksji, ale nie jest to refleksja „oddalająca”, ekstrapolująca to, co Pani pisze w jakąś mglistą dal, popychająca czytelnika w stany rozmazania, duchowej mgławicowości. Przeciwnie – te wiersze trzymają się pazurami dnia powszedniego, sytuacji zwyczajnych, są blisko ludzkiej skóry. Wyobrażam sobie ich rodowód jako reakcję na coś, co zaszło, na jakieś wyraźniejsze zapętlenie dnia powszedniego. Można, jak zwykle, machnąć ręką, opowiedzieć w formie anegdoty u cioci na imieninach, przeplotkować przez telefon i pogodzić się, że kwestia zdechnie przed następnym porankiem. Bo już napierają zdarzenia nowe, które absorbują, domagają się uwagi, żądają odnotowania, oplotkowania itd. Albo – inaczej. Można ten gruzełek powszedniości przyjąć ze starannością i uwagą. W ogóle mam wrażenie, że to właśnie uważność czyni z Pani poetkę. Co przez to rozumiem? Chyba skłonność do życia starannego, sumiennego, solidnego. Przywiązanie do przeświadczenia, iż w trakcie naszego limitowanego losu przydarza nam się pewna pula obrotów losu, zdarzeń, nagłych zapętleń międzyludzkich i – tyle. Nie będzie więcej i nie będzie innych. Możemy traktować każde z nich jak kolejny odcinek sitcomu, na który zerka się jednym okiem w trakcie dosmaczania sufletu albo zajrzeć mu pod skórę. To drugie – jak Pani doskonale wie – opłaca się znacznie bardziej. Ponieważ pod powierzchnią zdarzeń – no, nie wszystkich, ale już my wiemy których – drzemią te najciekawsze zasoby. Tu nieopatrzne – wydawałoby się – słowo kryje coś, co ktoś chciał powiedzieć, ale zabrakło mu śmiałości. Inwencji. Albo, zwyczajnie, następnych słów, w które trzeba by ubrać to, co,  jego zdaniem, powiedzieć by należało. A przecież sytuacja już nabrzmiała, to „milczące miedzy nami” zdarzyło się. Jest. Trwa. Domaga się. Mam wrażenie, że właśnie wtedy sięga pani po papier i pióro (jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że wystukuje to Pani na klawiaturze). Tak właśnie widzę to „dopisywanie” historii, zaglądnie im pod podszewkę, puentowanie, gruntowanie.
Dzięki temu nie surfuje Pani przez życie jak większość z nas, nie ślizga się Pani po powierzchni zdarzeń, nie obraca Pani tego, co się zdarza w miałkość, banał, standard. Owszem, nasz byt jest pospieszny, niczego w nim nie sposób poprawić, powtórzyć, bo wszystko zdarza się raz. Owszem, jest – jak chce klasyk – „lekki”. Ale ta jego „lekkość”, dzięki chwili zatrzymania się nad jednym, drugim epizodem staje się „znośna”. Może nie całkiem akceptowalna, ale do przyjęcia.
Dzięki temu, kiedy trzymając własny tomik w dłoni, zerknie Pani wstecz, odnotuje pani nie tylko marszrutę przebytą od jednego „żółtego kalendarza” do następnego, ale nabędzie Pani poczucia, że coś się jednak wydarzyło. Że „tyle było dni - do utraty tchu”.


A ja postępuję parę kroków za Panią.  I – wiersz po wierszu – wyłuskuję swoje. Czytam, co zaszło i ustawiam przed sobą jak lustro. Ono odbija ten obraz, ale przewrotnie, kapryśnie, w sposób nieprzewidywalny, niekontrolowany. Bo przecież nikt nie dociecze, co uruchomi we mnie – istocie z innej planety – to, co przydarzyło się Pani. Na innej planecie, w innym życiu. Nie kłopocze mnie, że koherencji tu pewnie za grosz, symetrii ani krzty, odpowiedniości i równoległości żadnej. Nie powtarzam Pani biografii w żadnym sensie. To, co Pani napisała, traktuję jak retortę, by tak powiedzieć – zapłon, wyzwalacz. Przeczytałem wiersz i – daje się nieść. Niech to się samo dalej toczy…
Problem (?) w tym, że im więcej czytam, tym więcej odniesień wiersze wyzwalają. Ale to jak synapsy w mózgu. Podobno każda kontaktuje się z każdą. Trudno.


Algezja

***

W rozpaczy można się czuć jak ryba w wodzie. W przeświadczeniu, że nic nas już nie czeka i tunel nie ma końca. Niedawno gdzieś przeczytałem: nasze życie jest beznadziejne. Ale przynajmniej nie żal umierać.

***

Kilometry oddalenia są bez znaczenia. Wręcz przeciwnie: czas i przestrzeń się zakrzywiają. W przedsennych rojeniach i tak rozgrywamy ciągle tych samych pięć-sześć sytuacji, kiedy coś poszło nie tak. A gdybyśmy wtedy powiedzieli nie to, tylko tamto… Gdyby nie padał deszcz i nie trzeba było szukać taksówki, gdyby nie „godzina milicyjna”…

żebraczka

To jest sytuacja obrotowa. Częściej pamiętamy, że to my kołaczemy i nam nie otwierają, niż że ktoś daremnie kołatał do nas.

***

Jak w disnejowskiej bajce: „Hakuna Matata”. Jak jest bardzo źle, że może być tylko gorzej, to nie ma sensu tego drążyć, bo nas to wciągnie. Lepiej się znieczulić, przeczekać. Taki odruch.

***

Tak, skutkiem cudzej obojętności już od tak dawna powinniśmy nie żyć. Już tyle razy powinniśmy byli umrzeć. Ileś razy – po prostu zawisnąć na żyrandolu. Ale żyjemy. Naprawdę?

***

Poczucie „przepuszczania” przez siebie strumienia wydarzeń. Banalnie mówi się o „przeciekaniu czasu przez palce”. To niedokładnie to samo. Kiedy życie przepływa przeze mnie, nic mi nie umyka, ale nie mam na tyle siły, by cokolwiek zatrzymać. Acedia i inne na „a”.

***

Ech, ta „oaza pamięci”… Mamy dla siebie całe życie. Co z tego, że nie to, co przed nami? Musi wystarczyć to, co za nami…

***

Z tych, których znałem, już tak wielu nie żyje. A ci, co żyją, coraz częściej już też jakby nie żyli. Jak przez pewien czas nic się nie dzieje, to ja też nie żyję. Jednostka statystyczna, która opłaca czynsz.

***

Tunel, tunelowość, myślenie tunelowe. Jako jednostka medyczna i jako rozpoznanie poetyckie.

***

Na ile jesteśmy samowystarczalni, na ile wystarcza nasz bak, co jakiś czas tankowany do pełna? Paradoks – w samochodzie im szybciej jedziemy, tym bak się prędzej wyczerpuje. W życiu – mam wrażenie – odwrotnie. Bak najszybciej opróżnia się, gdy trwamy w bezruchu.

***

To takie łatwe – zmienić perspektywę. Kosztuje 20 złotych w sklepie za rogiem. Najgorzej, że szybko przestaje działać. A kolejne dawki znieczulają organizm.

***

Wystawiamy się na przetarg, na aukcję, na wyprzedaż. „Pyłem księżycowym być na twoich stopach…” Ale światem uczuć też rządzą prawa aukcji: raz się trafi nabywca, raz nie.

***

Ćma, jak przyłoży się do tego, co uprawia, to przyłoży się jeden raz w życiu. A my ciągle naprawiamy te osmalone skrzydła. Ile razy powinniśmy już nie żyć?

***

Aukcja II. Czasem wystarczy tylko, by ktoś zauważył, że umieścili nas w katalogu. Nawet nie musi brać pod uwagę kupna. Już to wystarczy.



Nostalgia

corazon espinado

Santana dałby na ten temat solówkę na 10 minut. A że ktoś nas rozjechał, leżymy na poboczu, krwawimy, a on się nawet nie zatrzymał..? Widocznie bardzo mu się śpieszy. Są sprawy ważne i te mniej. To bardzo bolesne przyjąć do wiadomości, że nas ani nie kochają, ani nie nienawidzą. Jesteśmy zbyt nieważni.

***

Chodzimy sobie po powierzchni. Za chwilę znajdziemy się półtora metra poniżej. A na powierzchni wstanie rześki poranek. Nikt nie zauważy różnicy.

***

Z tą wyobraźnią… W naszym życiu bez porównania więcej rzeczy dokonało się w marzeniach niż w realu. Rodzimy się, pomarzymy sobie i umieramy.

***

W życiu każdego Kopiuszka najbardziej pamiętny jest nie bal, lecz to, że w końcu wybija ta fatalna północ.

***

To światełko, ta Ariadna, to „Uwierz w ducha”. Gdyby życie choć przez kwadrans zechciało przebiegać jak film z Hollywood.

***

Wstydliwość uczuć najbardziej przykrych. Konieczność stałej pozoracji, maskowania. Ludzi tych naznaczonych smutkiem unikają jak zakaźnie chorych. Bo – nie daj Boże! – i im się udzieli. A poza tym przeczuwają, że tego nigdy nie uda się zaleczyć do końca.

***

Przypomina się piosenka z przedwojennego filmu: „Od stóp do głów jestem nastawiona na miłość”. Marlena Dietrich.

tęsknota

Bardzo to prawdziwe. Zanim świat rzuci się nam do gardła, wykończymy się sami. Złe emocje roznoszą się jak przerzuty w śmiertelnej chorobie. U kogo stwierdzą przerzuty, jest nie do uratowania.

***

Całe życie oswajamy się z obecnością słówka „bez”. Bez ilu rzeczy nam ono upływa?! A jak nas pytają o „bez”, mówimy, że to taki kwiat…

prządka

Życie jak tkanina. Moje jak – abakan. Ale są ludzie, którzy potrafią je tkać starannie i zdobnie. A potem – pęknięta nić. Jak w piosence Moniuszki.



Melancholia

***

Na koniec, przy sporządzaniu bilansu i tak zostanie nam ta ostatnia deklaracja: „Bądź miłościw…”

zamążpójście

Są takie cudze cierpienia, które bolą mocniej niż nasze własne.

***

Ten „szał pewności”… Kiedyś myślałem, że to rodzaj amoku, arogancja, megalomania. Dziś coraz częściej, że bez pewnej dozy poczucia pewności w ogóle nie da rady.

prawda

Naprawdę jest coś takiego? Bo mnie się wydaje, że to tylko inna nazwa na linię horyzontu.

litania

I ten sens. A jeśli go nie ma? A jeśli żyjemy „od – do”. Od wczoraj do „Faktów”?

dziecko

Mamy dzieci, bo mamy nadzieję, że nie powtórzą naszego losu. Ze ich udziałem będzie los lepszy. Tylko to się rzadko udaje. Zresztą tak było zawsze.

nowy dom

To „zaufanie kota”. Sprawdza się. Po zachowaniu zwierząt domowych poznajemy, jaka atmosfera panuje tu na co dzień.

zdrada

„Zdradę” nie zawsze pisze się przez „Z”. Czasem to drobiazgi, okruchy, nielojalności niemal niezauważalne.

***

Szyk, fason, pozór, wrażenie, blichtr – bez tego chodzilibyśmy nago po ulicach.

***

Ciągle mamy wrażenie, że rzucamy „perły przed wieprze”. Aż pewnego dnia dochodzimy do wniosku, że ani to perły, ani to wieprze. Wszystko jakieś średnie.

zając

Całe życie możemy spędzić „na zająca”, czyli drzemiąc z otwartymi wiecznie oczami, bo nigdy nie wiadomo, z której strony padnie cios.

***

Te suknie ślubne… Cóż, życie jako seria przymiarek. Próby przed premierą, która nigdy nie nastąpi, brudnopisy przed publikacją książki życia… itd.

entomolog

Te przyszpilone owady mogą mieć tę (wątpliwą) pociechę, że w gablocie przynajmniej wyglądać będą dekoracyjnie. A po nas zostaną puste oczodoły, w które na halloween można będzie wstawić świeczkę, by było zabawniej.

***

Lotnicy z ostatniej wojny mówili, że ktoś „wpadł w reflektor”. Wtedy nie miał szans, artyleria go strącała. Ciemność bywa synonimem bezpieczeństwa.

szklanka

Nikt nigdy nie obchodzi się z nami tak delikatnie, jak – uważamy – nam się należy.

charakterystyka gada

„Sypiając z wrogiem”. Ale do czasu.

***

Odwieczna męka: ciągle nie spełniamy czyichś oczekiwań. Ciągle ktoś nam mówi, że nas przecenił, kto inny, żeśmy go rozczarowali, jeszcze inny, że zawiedliśmy zaufanie. „I can’t get no satisfaction”.

***

Ludzie litują się nad nami, bo widzieli w nas „wielki projekt”, a poszło to jakoś krzywo. Tak dobrze się zapowiadało, a tu… Tylko my wiemy, że nigdy nic nie zapowiadało, że będzie lepiej niż jest.

***

„Mamy” żonę, „mamy” męża. Jak dyplom na ścianie albo nowy mebel.

Feniks

„Mysz, która ryknęła”. Każda mysz ma w życiu taki moment. Podobno…

***

„Raindrops keep falling…”, jak mówi piosenka. Istotą kropli jest to, że pada. A co się z nią wtedy dzieje, rejestrują aparaty z migawką ustawioną na setne części sekundy. Ale to bardzo rzadki sprzęt.


Przebudzenie

***

To sprawozdanie czy projekcja? Domniemanie, że jesteśmy drapieżcą, który drzemie. I że się obudzi. Domniemanie.

:0

Lew, który zaryczał w czołówce pewnej wytwórni filmowej, zdechł w kilka dni później.

***

Pan Bóg unicestwił pająka? To skąd tyle ich dookoła? Mnie na przykład ciągle obłażą. Na zmianę z wężami. Arachnafobia.

***

„Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu. Bo jak śmierć potężna jest miłość…”

***

„Spread Your Wings And Fly…” Ta cholerna muzyka wciska się w każdą szczelinę.

***
„słuchasz w skupieniu…” To dziś towar tak rzadki jak… Nie umiem porównać. A ponieważ w skupieniu słucham mp3, więc powiem: rzadki jak walkman.

***

ogier

Trochę jak dziewczyna podająca ułanowi gliniany dzban wody przy płocie (Kossak), trochę jak „Szał uniesień”.

***

Ogrzewanie oddechem? Dzisiaj?! Gdy kobieta mówi do wracającego mężczyzny: „- Chuchnij!!!”

***

„Pocztówki znad krawędzi”. Nie zawsze dochodzą…

***

Jerzy Liebert: „Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze Niebieski/ Stratowałeś, stanąłeś na mnie…” Tam teologia, tu erotyka. Ale nie takie to odległe.

***

„Czyjeś oczy wesołe – na szczęście…” (Osiecka). Nawet słynna „podkówka” może być  - na szczęście.

***

„Pójdę boso” – nie tylko na wezwanie Pana. „A kiedy przyjdzie także po mnie…”

***

„Mea maxima culpa”. Jest taka kategoria w historii i teologii: Błogosławiona wina. I powieść jednej pisarki katolickiej.

***

Co by ten „pan” powinien powiedzieć? „Kochałem panią…” „Ja was lubił… Czewoże bolje, czto ja mogu jeszcio skazat’..? (Eugeniusz Oniegin)

***

Ta nieznośna muzyka. I teologia na przyprzążkę: „I don’t know, how to love him”.

***

Znowu muzyka, gdy czytam pani wiersz. I to sprzed czterech dekad. „Telephon line – give me sometimes, I’m living in twilight.”

***

Dopadam cię. „I get you in the end. Oh yeah, oh yeah…” (to tylko Beatlesi)

***

“Płynąć – tak przez ciszę. Płynąć – nic nie słyszeć…” Całkiem zapomniana piosenka. Oceniam ją na minimum 30 lat.
***

To z kolei czysty Barry White, śp. Co ja poradzę, że w Pani tekście słyszę perwersyjne mruczenie tego grubasa?

***

Tyle, owocowania, taki sad, że i Leśmian by się zachwycił. Ale też trochę od czapy nasunął mi się „Nagi sad” laureata Myśliwskiego.

***

Całkiem możliwa „dumka na dwa serca”. Czy Pani ciągle używa gramofonu?

***

Ta fatalna muzyka: „Szeptem do mnie mów, mów szeptem…” I Grechuta: „Tylko  cicho, tylko cicho…”, choć czego innego dotyczy.

***

„Daj mi wstążkę błękitną, oddam ci ją bez opóźnienia, albo daj mi cień twój z giętką twą szyją, nie, nie chcę cienia…” Norwid, który byłby przepadł, gdyby tego nie zaśpiewał Niemen.

***

Rosyjskie powiedzenie: Z samowarem do Tuły?!

***
 „Cichy zapada zmrok,  idzie już ciemna noc…” Anna Maria Jopek i Pat Metheny. Nieuchronne.

***

Lepsza troska niż ponoć najsłynniejsze zdanie z historii kina: „I don’t give a damn!”

***

„Nagle ptaki budzą mnie tłukąc się do okien…” No, i zawsze wstaje świt. Aż pewnego dnia nie wstanie…

***

„Twój rysunek na szkle…” Sorry, nie ta poetyka. Wypadek przy pracy.

***

„Sugar Baby Love” (ok. 1972), ale w pewnym sensie nie do zdarcia.

***

„Święty Mocny a Nieśmiertelny…” Pani też pamięta suplikacje? A Jana Kasprowicza? Zazdroszczę.

***

Byłeś? Byłaś? W każdym razie Skaldowie. „Jesteś” (Młynarski).

***

„…którą w sercu noszę…” bo za chwilę Christmas.

***

Curiosity killed the cat. And You too?

***

Pewien stworek powtarzał niedawno z ekranu “My precious”. Co dla mnie znaczy, że nawet ja mogę być skarbem.

***

„Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta
Do ubrania na krzesła poręczu rozpięta…”
Chyba w szkole mieliśmy te same lektury. Choć to raczej niemożliwe…

***

„Bereszit Elochim Bara… Na początku Bóg stworzył…” To tylko nam się wydaje, że to my tworzymy.

***

„What are you doing inside mu head?!” Zawsze ktoś nie na swoim miejscu.

***
Całe moje życie: zdania niedokończone, rozmowy niedokończone…


środa, 5 listopada 2014


Kropla w Dolinie Kościeliskiej




                                          Oto tatrzańska sielanka
                                          Łagodną wabi ponętą (…)
                                         Przez skał rozdartych podwoje
                                         Świerk zwiesza konary swoje,
                                         I słońca blask się przeciska…
                                        To Kościeliska!
                                                         (A. Asnyk, Kościeliska) 

Romkowi od Romki: DZIĘKUJĘ! 

sobota, 1 listopada 2014

1 listopada... 

Najbardziej poruszające są te części cmentarzy, gdzie pochowane są dzieci. Mogiłki w rozmiarach XS... Epitafia wyciskające łzy: "Powiększył(-a) grono Aniołków", "Co mieliśmy najdroższego, w tej mogile się mieści", "Nie czekajcie, nie wrócę, nie spieszcie się, ja poczekam."... Pieszczotliwe zdrobnienia imion: Józio, Basia, Radzio, Emilka, Jaruś,  Wojtuś... Zabaweczki, figurki, wiatraczki, nawet halloween'owa dynia i nagrobek w kształcie Kubusia Puchatka... Wszystko świadczące o tym, że oto mamy przed sobą świadectwa  śmierci, do których nijak ma się fragment wiersza Leśmiana:

Do śmierci, do śmierci twej 
Wraz z tobą nawykam w ciszy

To śmierci, do których nie sposób nawyknąć. 































Nie wolno, według mnie, oceniać sposobu dawania tych świadectw (każdy ma prawo radzić sobie z taką tragedią na własny sposób) - ku przestrodze:


I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie! 
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?



Mnie zawsze wzruszają zarówno takie obrazy nieustającej miłości, jak i świadectwa zapomnienia - niekoniecznie wynikające z niedbałości, wszak o wiele starych grobów zwyczajnie nie ma już komu dbać. 








Dlatego dziś ja i trójka moich dzieci zapaliliśmy symboliczne światełko na niemal niewidocznym, zarośniętym trawą grobiku - dla wszystkich dzieci z tamtej strony. 




Zdrowaś Maryja.